Urodziłam się 8 maja 1931 roku w Poznaniu, w
domu na Kosińskiego. Moi rodzice to: Edward
Falkiewicz s. Stefana i Leokadii z d. Eichinger i Zofia z d. Nowak,
córka Idziego Nowaka i Franciszki z d. Nowaczyk. Jan "Od którego wszystko się zaczęło" jest jest moim 3xpradziadkiem - piątym pokoleniem przodków.
Tak zapamiętałam tamte czasy:
Okres przedszkolny wspominam jako beztroską zabawę z dziadkiem Idzim na ogródka na Bielnikach (obecnie tereny pływalni miejskiej na Wildzie) gdzie dziadek Idzi zbudował altanę, kurnik i najważniejsze dla nas dzieci: huśtawki i piaskownicę. Do szkoły zaczęłam chodzić w roku 1938 na Wildzie, na palcu Bergera. Nauczycielką była p. Ciszewska – była jedyną nauczycielką uczącą tę I klasę. We wrześniu 1939 roku już do szkoły nie poszłam.
Tak zapamiętałam tamte czasy:
Okres przedszkolny wspominam jako beztroską zabawę z dziadkiem Idzim na ogródka na Bielnikach (obecnie tereny pływalni miejskiej na Wildzie) gdzie dziadek Idzi zbudował altanę, kurnik i najważniejsze dla nas dzieci: huśtawki i piaskownicę. Do szkoły zaczęłam chodzić w roku 1938 na Wildzie, na palcu Bergera. Nauczycielką była p. Ciszewska – była jedyną nauczycielką uczącą tę I klasę. We wrześniu 1939 roku już do szkoły nie poszłam.
Był rok 1939,
co roku zawsze szykowaliśmy się do wyjazdu na wakacje (rodzina
wyjeżdżała przeważnie do kuzynów do Leszna, Książa
Wielkopolskiego lub Rydzyny). W tym roku było inaczej - w Poznaniu było
ogłoszenie, że kto chce, może się ewakuować, ponieważ Poznań ma być
fortecą i spodziewano się, że będą o miasto ciężkie walki.
Niektórzy
całymi rodzinami wynajmowali wagony towarowe i wyjeżdżali z całym
dobytkiem dalej od Poznania. Poznań się powoli wyludniał,
były kopane rowy przeciwlotnicze żeby ludzie mogli się chować w
czasie nalotów. Szyby w oknach miały być oklejane żeby uniknąć
pokaleczenia w razie bombardowania. W domu każdy miał przydzielony
jakieś zadanie w razie alarmu.
Jednego dnia
mama poszła do dentysty, do wuja
Józefa (to był brat mojego taty). Wracając do domu zaczęła się
strzelanina i wszyscy zaczęli się chować po bramach. Jak się
trochę uspokoiło to przebiegało się do następnej bramy i tak
dopiero wieczorem mama wróciła do domu, gdzie czekała zmartwiona rodzina.
To był pierwszy dzień wojny, zaczęło być niebezpiecznie. Rodzice
z dziadkami postanowili że nie będą się tułać po świecie ani
rozdzielać - jeśli mamy zginąć to wszyscy. Ustalili, że przeniesiemy się na ogród i tam przeczekamy najgorsze chwile. Jak się
uspokoi to wrócimy - i tak też było. Zapakowaliśmy się na wózek
czterokołowy: materace z łóżek, pierzyny, i wszystkie inne
potrzebne rzeczy, nocą ruszyliśmy na ogródek. Dziadek z tatą
ciągnęli, a my - tzn. ja ze Ździśką popychałyśmy ten wózek. Na
wózku jechali: Janka, Maryla i Andrzej. Szliśmy nocą bo w dzień już
słychać było strzelaninę – strzelali Niemcy, którzy mieszkali w
Poznaniu i wspierali z całych sił Hitlera. Kiedy dotarliśmy na
ogród było tam już dużo ludzi. My mieliśmy piękny ogród, dużą
altanę, drzewa owocowe, mieliśmy też kurki i koguta, który nas co
rano budził. Tata raz po raz chodził do mieszkania by go chronić przed szabrownikami, czasem przynosił potrzebne rzeczy z domu i nowe wiadomości. Pobyt na ogrodzie nie trwał długo - Niemcy weszli
do Poznania, zaczęły się chłodne dni i rodzice postanowili wrócić
do mieszkania na Kosińskiego. Nasz tata zaczął pracować w tej
samej firmie co przed wojną w Papierodruku. My ze Zdziśką
musiałyśmy czytać książki, żeby nie zapomnieć tego co nauczyłyśmy się wcześniej - szkoły były jeszcze nie czynne. Pamiętam też
(to już był chyba październik), że do Poznania zaczęli wracać
ludzie, którzy ewakuowali się w sierpniu i na początku września 1939. Nasi kuzyni z Leszna też wrócili –
wszystko stracili w bombardowaniu taboru kolejowego pod Kutnem. Zginęło tam wielu ludzi. Moi kuzyni przeżyli, tylko moja kuzynka
Leokadia Alwin była ranna w rękę. Do Leszna nie mogli wrócić
ponieważ ich mieszkanie było już zajęte przez Niemców. Zamieszkali u rodziny w Poznaniu.
Nasza ciocia, Maria Bulińska z d. Falkiewicz (siostra mojego dziadka Stefana) przed wojną miała bardzo duży sklep z bławatami na rynku w Lesznie. Nie czekając na wybuch wojny, postanowili, że przeniosą się do Rozwadowa gdzie już zaczęli się urządzać. Kiedy wybuchła wojna wyprzedali większość towarów, inne przekazali rodzinie. Kiedy więc Niemcy nakazali im wysiedlenie, Bulińscy byli już spakowani i urządzeni w Rozwadowie. Bulińscy dużo nam pomagali, przed wojną tata jeździł do nich po materiały, z których mama szyła nam ubrania - w czasie wojny też nam pomagali.
Nasza ciocia, Maria Bulińska z d. Falkiewicz (siostra mojego dziadka Stefana) przed wojną miała bardzo duży sklep z bławatami na rynku w Lesznie. Nie czekając na wybuch wojny, postanowili, że przeniosą się do Rozwadowa gdzie już zaczęli się urządzać. Kiedy wybuchła wojna wyprzedali większość towarów, inne przekazali rodzinie. Kiedy więc Niemcy nakazali im wysiedlenie, Bulińscy byli już spakowani i urządzeni w Rozwadowie. Bulińscy dużo nam pomagali, przed wojną tata jeździł do nich po materiały, z których mama szyła nam ubrania - w czasie wojny też nam pomagali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze publikowane będą po zatwierdzeniu.